sobota, 28 sierpnia 2010

Detektyw

Lanzarini Montecepas Viognier 2006 kupiłem w mojej ulubionej sieci Winestory. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego wina i rozpocząłem poszukiwania od internetowej strony sklepu. Zdziwiłem się nieco, bo w ofercie winiarni takiego trunku już nie było. Pewnie dobre wino, pomyślałem, szybko zniknęło ze sklepowych półek. Zajrzałem wiec na stronę producenta i... kolejna niespodzianka. Wina ze szczepu viogner brak w ofercie. To już zupełnie rozbudziło moja ciekawość, chwyciłem czym prędzej otwieracz i szybko wyciągnąłem z jego nieocenioną pomocą plastikowy (i co z tego?) korek. Zapach okazał się bardzo interesujący, nie pamiętam żadnego innego wina o tak charakterystycznym aromacie, w którym dominowała, takie odniosłem wrażenie, wyraźna nuta rodzynek. Rzut oka na etykietę: owoce tropikalne z ananasem na czele. To już zmusiło mnie do podjęcia intensywnych działań. Idę do sklepu po małe frykasy. Otworzyłem puszkę z ananasem i torebkę rodzynek. Test porównawczy pozwolił szybko wyciągnąć wniosek: to ani rodzynki, ani ananas.

- Cóż to może być? - Pytam żonę. Żona mniej pije, więc ma lepszy węch i świeższe podejście do tematu.
- Suszone śliwki - odpowiada po krótkiej chwili.
- No, nie wiem, ale może... - Mówię jednak nie do końca zadowolony z odpowiedzi.

Poszukiwania trwają. Otwieram "Wielki atlas świata win" Hugh Johnson'a i Francis Robinson. Szukam szczepu viognier. Jest! "Mocne, pełne, kwiaty głogu i morele". No jasne! Wszystko jasne! Ten intensywny aromat to zapach suszonych moreli, przez który nieśmiało przebijało się jeszcze jabłko.

Cóż, mój nos mnie zawiódł. Okazało się, kolejny raz zresztą, że w rozpoznawaniu zapachów i smaków jestem slaby. Ot, dupa a nie znawca win.

Ale zabawę miałem przednią.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Co dalej, wujku Matt?

Oho... Zdaje się, że dawno tu nie zaglądałem. Dwa miesiące to przecież 1/6 roku - mnóstwo czasu. Nie zapomniałem o swoim blogu, przeciwnie, wiele o nim myślałem. Przejrzałem wcześniejsze wpisy, także te pierwsze, starałem się ustalić jaki charakter ma mieć to moje pisanie. "Uncle Matt in travel" to oczywiste nawiązanie do uwielbianych przeze mnie "Fragglesów" i jednego z bohaterów dziecięcego serialu (Uncle Traveling Matt). Wujek Matt, podróżnik, to wciąż mój idol. Ciągle marzę o dalekich podróżach, nie wyobrażam sobie nie wysłania pamiątkowej kartki do bliskich, w której opisywałbym swoje przygody. Taki miał być ten blog, choć ani pierwsze, ani ostatnie wpisy o tym wcale nie świadczą.

Chyba zbyt dużo poświęciłem tu miejsca winu. Temat, nie powiem, interesujący, wart poznania i dalszej eksploracji, ale im więcej na temat wina pisałem, tym silniej czułem, że ta podróż prowadzi donikąd. Należy o winach, zwłaszcza dobrych, wspomnieć, ale nie warto robić z tych trunków celu samego w sobie. Nie zamierzam (Boże, broń!) rezygnować z degustacji wina, ale postanowiłem, że na tym blogu nie będzie ono tematem dominującym.

Mój blog będzie od teraz miejscem relacji z wycieczek i podróży, tych rzeczywistych, ale i tych wirtualnych, tych bardziej ciekawych i tych mniej zajmujących. Przede wszystkim zaś chciałbym, aby był zapisem mojej osobistej podróży przez życie.

Wujku Matt, pakujmy kieliszki do walizki i ruszajmy w drogę!