sobota, 30 stycznia 2010

Kurczak z pieprzem i groszkiem cukrowym.

Na moment oderwę się od podróży po świecie win, bo choć ostatnia trasa Nowa Zelandia-Gruzja-Włochy-Francja była interesująca, to raczej ze względu na towarzystwo, w którym ją pokonywałem, niż odczucia jakie towarzyszyły degustacji trunków. Podejrzewam, a podejrzenie to graniczy niemal z pewnością, że popełniliśmy karygodne błędy w doborze serów, mających pomóc nam przetrwać ten niekrótki trip, w konsekwencji właśnie ów ser tak zmienił nasz sposób odczuwania zapachów, że aromat wina przekształcił się w nieprzyjemną mieszankę lakieru do paznokci i acetonu, który pomaga lakierowi paznokcie opuścić. Niemożliwe, żeby trzy różne wina miały tak podobny "bukiet", przyznaję więc kolejny raz, i nie odkrywam przy tym Ameryki, że posiłek towarzyszący piciu wina, ma ogromny wpływ na jego przebieg. Zapomnijmy zatem o tej przykrej ekskursji, a dziś podzielę się prostym i efektownym daniem, które powstało na nowiutkim woku, w który zaopatrzyła mnie moja ukochana małżonka, za co jestem jej mega wdzięczny. Oto przepis:


  • 2 łyżki keczupu
  • 2 łyżki jasnego sosu sojowego
  • 450 g piersi z kurczaka, bez skóry i kości
  • 2 łyżki tłuczonego pieprzu (trzy kolory)
  • 2 łyżki oleju słonecznikowego
  • 1 czerwona papryka
  • 1 zielona papryka
  • 175 g groszku cukrowego
  • 2 łyżki sosu ostrygowego

  1. W misce wymieszać keczup z sosem sojowym.
  2. Pokroić mięso na cienkie paski, po czym połączyć je z przygotowaną mieszanką pomidorowo-sojową.
  3. Zmiażdżone ziarna pieprzu wysypać na talerz i obtoczyć w nich mięso z zalewy.
  4. Podgrzać olej słonecznikowy w gorącym woku.
  5. Dodać mięso i smażyć, mieszając, 5 minut.
  6. Usunąć gniazda nasienne z papryki, po czym pokroić je w paski.
  7. Dodać paski papryki wraz z groszkiem cukrowym do woka z mięsem i smażyć, mieszając, kolejne 5 minut
  8. Wlać sos ostrygowy i podgrzewać jeszcze 2 minuty, aby sos zawrzał. Gotowe danie przenieść do miseczek i niezwłocznie podawać.
Smacznego!

niedziela, 24 stycznia 2010

Bordoskie tajemnice.

Picie win z Bordeaux niesie ze sobą pewną tajemnicę, nie zawsze łatwo dają się rozszyfrować jeśli chodzi o bukiet czy smak, ale jeszcze większym wyzwaniem jest znalezienie w Internecie konkretnych informacji na temat francuskich trunków. Oczywiście wina najbardziej znane, pochodzące od renomowanych producentów i cieszące się wielką estymą wśród amatorów francuskich trunków [tych z grubym portfelem :)] mają promujące je witryny w sieci, ale mam wrażenie, że mniejsi producenci tak dalece tkwią w tradycji, że technologia zwana Internetem nie jest im jeszcze powszechnie znana.

Mam akurat fazę na wina z Bordeaux, postanowiłem otworzyć kilka [oczywiście nie jednocześnie] z mojej małej kolekcji. Były to Chateau Bois de Roc 2006, Couloumey Du Chateau Le Tuquet 2005 i Chateau Floreal Laguens 2000.

Próbowałem znaleźć w Internecie jakieś konkretne informacje na temat tych win i przypominało to szukanie igły w stogu siana. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem jakoś specjalnie wkurzony z powodu braku szybkiej, bezpośredniej informacji na temat konkretnego wina. Wręcz przeciwnie - wielką przyjemnością i niezwykłą rozrywką było, oprócz sączenia cudownego płynu, niemal detektywistyczne poszukiwanie strzępków informacji i składanie ich w całość. Pomocne bywają portale, które starają się usystematyzować wiedzę z zakresu bordoskich win, ale nawet w tym przypadku droga do oświecenia pełna jest informacyjnych dziur. A to znajdziemy adres producenta, czasem telefon do osoby zatrudnionej w winiarni, przy odrobinie szczęścia odszukamy nawet w miarę dokładny skład wina. Przednia zabawa.

A jak smakują moje bordoskie wina? No cóż, to kolejna tajemnica, którą tym razem zachowam tylko dla siebie. Ale Bois de Roc i Floreal Laguens szczerze polecam.

Na pociechę internetowy adres portalu pomocnego w poszukiwaniach wiedzy na temat win z Bordeaux.
www.vins-bordeaux.fr


czwartek, 21 stycznia 2010

Podróż w nieznane.















W świecie win wciąż poruszam się jak dziecko we mgle. Gdy już wydaje mi się, że coś się wyjaśnia,  przejaśnia, że coś się w tej mgle ukazuje, zawiesina znów staje się coraz gęstsza, rozmywa szczegóły, dezorientuje. Gdy piłem Ca' Fornari Montepulciano d'Abruzzo mgła zaczęła dopiero się podnosić, więc jeszcze w sposób całkiem klarowny widziałem naprawdę śliczną w swej prostocie grafikę etykiety i była to rzecz warta odnotowania. Samo wino naprawdę niezłe, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę kwestię ceny. Wydanie 20 zł na wino, które umili czas spędzony przy obiedzie nie wydaje się inwestycją nietrafioną. Trunek rzecz jasna nie oczarowuje, ale i do rozczarowania daleko. To tyle jeśli chodzi o to wino.

Kolejnym trunkiem, w który zainwestowałem swoje pieniądze w ramach budżetu przeznaczonego na eksplorację winnych mórz (i to tych mocno południowych) był Trapiche Cabernet Sauvignon Oak Cask 2007. No jakże mi się spodobało to wino, szczególnie w pierwszych momentach jego degustacji. Wyrazisty, owocowy aromat przypadł mi do gustu. Mnie, jako amatorowi, coś co jest wyraziste automatycznie wydaje się atrakcyjne. W pamięci mając wciąż "Ticket to Chile" Syrah/Cabernet Sauvignon 2008, o którym wspominałem w jednym z wcześniejszych wpisów, Trapiche wydało mi się winem niewiarygodnie wręcz łagodnym, nieatakującym siłą tanin. Nie wiem, dlaczego porównuję akurat te dwa trunki, wszak nie mają ze sobą wiele wspólnego ani pod względem geograficznym, ani składnikowym, bo choć cabernet sauvignon występuje w "Ticket to Chile", to jego udział w całości wydaje się być nieistotny. Nie wiem i pewnie się nie dowiem, ale takiego porównania dokonałem i z tych dwóch win ponownie wybrałbym Trapiche, choć mam świadomość, że wielu amatorów wina uznałoby ten wybór za idiotyczny i całkowicie nietrafny. Na tym też polega magia wina, że każdemu smakuje inaczej i każdy może w sposób odmienny postrzegać dosłownie wszystko, co się na wino składa.

Gdy w butelce argentyńskiego wina było go już wyraźnie mniej niż więcej, postanowiłem otworzyć wino z Bordeaux - Chateau Peneau z uchodzącego za niemal doskonały rocznika 2005. Pierwsza próba i momentalnie uświadomiłem sobie, że picie jednego wina, to jak oglądanie świata jednym okiem. Niby wszystko widać, ale obraz jest strasznie płaski. Drugie wino jak drugie oko ujawnia nowy wymiar, który z misternej i w trudzie tworzonej układanki, na pozór skończonej, tworzy jedynie zwykłą dwuwymiarową ściankę puzzli 3D. Teraz Trapiche wydaje się być winem ordynarnym - miły z początku aromat robi się nachalny i trudny do zniesienia, nadmiernie intensywny, z bardzo już teraz wyraźnie wyczuwalną, zwykłą "porzeczkowością". W tym momencie to wino z Francji wydaje się być łagodne jak baranek. Wcale nie jestem wielce zachwycony tym winem, ale jego otwarcie i skonfrontowanie z poprzednim uzmysłowiło mi, że nie tylko wino, ale i kontekst jest w degustacji bardzo ważny. Aromat wina wydał mi się zresztą bardzo interesujący i ciekaw jestem, czy czytelnicy tego bloga podzielą moje wrażenie, ale wydaje mi się, że oprócz delikatnej, ale to naprawdę delikatnej owocowości wyczułem zapach ziemi, ale ziemi świeżo nawiezionej tym, czego rolnikom powszechnie dostarczają zwierzęta hodowlane nie domagając się w zamian sowitej zapłaty. Bez przesady, nic strasznego, tylko wrażenie wiejskiej sielskiej atmosfery, wywołującej tęsknotę za suto zastawionym stołem wyniesionym do ogrodu, za którym znajdują się żyzne pola.

Pola, które znów rozpływają się we mgle...

sobota, 16 stycznia 2010

Barbera

Choć spóźniłem się na ten pociąg, to udało mi się złapać poręcz ostatniego wagonu i szczęśliwie dotrzeć do Piemontu. Piotr - kierownik tego składu dowiózł mnie na miejsce i jeszcze oprowadził po okolicy :)

Chciałem napisać kilka słów na temat pochodzących właśnie z północnego zachodu Włoch win Barbera d'Asti i Barbera d'Alba, ale już wiem, że tego nie zrobię. Przynajmniej nie w tej chwili. Przyznać muszę, że Barbera przypadła mi do gustu, nawet bardzo i to jest główna przyczyna mojej niechęci do pisania o tym szczepie. Czuję, że aby poznać ten rodzaj wina, muszę przyjrzeć mu się lepiej, a właściwie wypić go znacznie więcej. Nie chodzi o dwie butelki, nie trzy, sądzę że dopiero po piętnastu, może dwudziestu próbkach z różnych roczników i od różnych producentów będę mógł powiedzieć, że znam te wina. Dość powiedzieć, że mam ochotę ten plan zrealizować, choć wiem, że będzie on przeciągnięty w czasie ze względu na to, że Barbera w większości przypadków tania nie jest, konsumpcja kilkunastu butelek, choć kusząca, może skutecznie wydrenować portfel.

Jak na razie udało mi się wypić dwa wina z piemonckiego szczepu: Rubia Barbera d'Alba 2007 (69 zł) oraz Bramoss Barbera d'Asti 2004 (32 zł). Jak widać różnica w cenie jest znacząca, wina różnią się też nieco smakiem między sobą. Choć pierwsze z nich wydaje mi się bardzo eleganckie i zrównoważone, to drugie kusi większą słodyczą, która jakoś przypadła mi do gustu. Dziś zapewne zaopatrzę się, o ile nie zniknęło już ze sklepowej półki, w wino Bramoss Barbera d'Asti 2006 (32 zł), będę mógł porównać trunki od tego samego producenta, ale z różnych roczników. Nie mogę doczekać się już tej konfrontacji. Wszelkie uwagi oczywiście spiszę i w odpowiednim momencie złożę je w całość, która mam nadzieję odpowie na pytanie, które postawiłem sam sobie: czy jestem miłośnikiem barbery?
 

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Campos de Luz Reserva























Nieco zawiedziony winem "Ticket to Chile" opisywanym w poprzedniej notce postanowiłem kupić bilet do Hiszpanii, dokładniej rzecz biorąc w okolice Saragossy, by tam cieszyć swe podniebienie znanym mi już winem Campos de Luz Reserva. Nie wiem, czy powinienem porównywać te wina ze sobą, cóż może je łączyć? Może mniej więcej podobna zawartość Cabernet Sauvignon w kupażu, albo to że winiarze  posługują się hiszpańskim. Ja jednak pokuszę się o małe porównanie ze względu na dość krótki czas pomiędzy degustacjami tych win. Taniny są wyraźnie obecne, ale mają zupełnie inny, niż w przypadku "Ticket'a..." charakter, nie dominują, są znacznie gładsze, przyjemniejsze. Aromat wyraźny, na myśl przychodzą mi czerwone owoce i coś jakby powidła. Chyba śliwkowe, ale nie słodkie, choć czubek języka sygnalizuje niewielką ilość cukru resztkowego. Podobne odczucia mam jeśli chodzi o smak wina, choć tutaj śliwka miesza się z truskawką, ale wszystko to nadal w formie powideł. Posmak utrzymuje się w ustach długo, co uważam za ogromną zaletę tego wina.

"Campos de Luz Raserva" to wino w pewnym sensie dojrzałe, "Ticket to Chile" to jeszcze świeżak. Na dziś polecam to pierwsze, ale sam jestem ciekaw jaki smak będzie miał "Ticket..." za pięć-sześć lat. Jedyny sposób, by się o tym przekonać to oczywiście kupić kolejną butelkę chilijskiego wina i ukryć ją gdzieś na lat kilka... Myślicie, że warto?


sobota, 9 stycznia 2010

Ticket to Chile.

Niektórzy wiedzieli to wcześniej, inni dowiedzą się czytając tą notkę, że dziś miałem zamiar spróbować wina "Ticket to Chile" Syrah/Cabernet Sauvignon Reserve 2008. Na szczęście nic nie stanęło na drodze i degustację udało się rozpocząć. Dziś zatem krótki opis wrażeń towarzyszących piciu tego wina, jednak zanim się nimi podzielę muszę nadmienić, że wino to jest w pewnym sensie "kultowe" za sprawą kilku zdarzeń. Po pierwsze niewiarygodnie szybko zniknęło z półek sklepu, w którym zwykle zaopatruję się w ten szlachetny trunek. Po zniknięciu długo kazało na siebie czekać za sprawą protestu chilijskich celników, a długie oczekiwanie tylko wzmacniało chęć spróbowania "Ticket'a...". W końcu wino pojawiło się w sklepie, ale gdy zdecydowałem się na zakup okazało się, że na "stanie" jest tylko jedna butelka wspomnianego wcześniej Syrah/Cabernet Sauvignon, którą oczywiście nabyłem, choć moim zamiarem było wzbogacenie swej kolekcji o charakterystyczny dla Chile szczep Carmenere.

Po ponad dwutygodniowej abstynencji, przepełniony emocjami spotęgowanymi ogromnymi oczekiwaniami wobec obiektu "kultu" z wielkim namaszczeniem otworzyłem butelkę.

Wino ma kolor ciemny, intensywny, ale jest oczywiście klarowne. Zapach... zapach... no cóż, brak doświadczenia początkującego amatora wina ujawnił się z całą swą bezwzględnością. Nie czuję prawie nic. Nic poza dziwnym przeświadczeniem, że wino zawiera dużo alkoholu. Rzut oka na etykietę - 14%, to chyba niemało. Próbuję jeszcze raz... i jeszcze raz... może owoce, może przyprawy? Może. Pewności nie mam, nie będę więc ściemniał, że wyczuwam "coś" i potrafię to "coś" precyzyjnie nazwać. Wypijam łyk - może teraz uda mi się to coś ustalić, coś odkryć, coś zdefiniować. Wypijam i... wiem już teraz na pewno czym są taniny/garbniki. Wiem, co oznacza "suchość w ustach", wiem też, że w tym winie taniny są ostre, wręcz gorzkie. Gorzkie? Próbuję wina czubkiem języka i odczuwam wyraźną słodycz. Dziwne? Nie, taniczność to nie rodzaj smaku, to rodzaj wrażenia zmysłowego. Ale góruje nad resztą i sprawia mi pewien kłopot. Jako amator muszę wspomóc się literaturą, poznać doświadczenia innych aby znaleźć wyjście z tej dziwnej sytuacji, przypominającej "strzał w twarz" od dziewczyny, co do której ma się pewne plany. Syrah/Shiraz to szczep taniczny sam w sobie, o dużym potencjale starzenia a "reserve" pewnie nabyła jeszcze porcję goryczy od beczki. Mój prosty skądinąd rozum kombinuje, że to wino jest po prostu za młode, za ostre na moje nieprzyzwyczajone jeszcze do wina podniebienie. Żeby ratować sytuację muszę znaleźć wyjście z trudnej, krępującej sytuacji. Gdzie jest "panic button"? Gdzie "emergency exit". No gdzie? Może powinienem połączyć trunek z jakąś potrawą? Szybko sięgam po żółty ser - nie pomógł wiele. Może oliwki. Próbuję zielonych i jest znacznie lepiej, ale to jeszcze nie to. Sięgam po iPoda Touch. Zagryzać iPod-em? - osobliwy pomysł, ale nie po to jest mi potrzebny. Chodzi o aplikację "Hello Vino", która pomaga dobrać parę wino-potrawa. Do tego typu wina znalazłem kilka propozycji, przejrzałem lodówkę i postawiłem na "czarnego konia" w postaci szynki z musztardą. I co? I wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wino stało się gładsze, całkiem przyjemne w piciu, uratowane przed totalną krytyką amatora.

Czy jestem zachwycony tym winem? Na pewno nie. Czy rozczarowany? Też nie, w końcu czegoś się nauczyłem. Wniosek na przyszłość? Jeśli mam zamiar otworzyć argentyńskiego malbeca muszę wcześniej zaopatrzyć się w porządny kawał argentyńskiego steka.

czwartek, 7 stycznia 2010

Piwniczka


Notka ta, Drodzy Czytelnicy, wiąże się z poprzednią w ten sposób, że podróż szpitalna odbyta w całkowitej abstynencji spowodowała znaczny przyrost winnych trunków w mojej kolekcji. Okazało się przy okazji, że więcej czasu poświęcam na teoretyczne poznawanie świata win, niż smakowanie samych trunków. To może oznaczać tylko jedno, nie od alkoholu jestem uzależniony, lecz od zakupów. Skoro chwilowo nie piję, to dla zabicia czasu przygotuję Wam skład mojej piwniczki licząc, że w jakiś sposób odniesiecie się do moich wyborów. Czy będzie to krytyka, czy pochwała, nie ma znaczenia, za wszelkie uwagi będę niezmiernie wdzięczny. Listę win podzielę wg. krajów pochodzenia a zacznę od (sic!) naszej ojczyzny.

POLSKA
Winnice Jaworek - Chardonnay/Auxerrois 2008

NOWA ZELANDIA
Silverlake - Sauvignon Blanc 2008

FRANCJA
Chateau Peneau 2005 (Saint-Emilion)
Chateau Bois de Roc 2006 (Medoc)
Chateau Saint-Christoly 2005 (Medoc)
Couloumey Du Chateau Le Tuquet 2005 (Graves)
Domaine La Croix Belle no 7 2005
Domaine La Croix Les Calades 2006

HISZPANIA
Campos De Luz - Garnacha Reserva 2004

CHILE
Chocolan - Carmenere Reserva 2006
Vina Maipo - Carmenere Reserva 2008
Ticket to Chile - Syrah/Cabernet Sauvignon Reserve 2008

ARGENTYNA
Kaiken - Malbec 2007
Trivento - Malbec Golden Reserve 2006
Trapiche Oak Cask - Cabernet Sauvignon 2007

WŁOCHY
Monte Del Fra - Valpolicella Classico Superiore Ripasso 2007
Monte Del Fra - Amarone della Valpolicella Classico 2006
Castellani Villa Lucia Chianti Riserva 2004

środa, 6 stycznia 2010

Szczęśliwy powrót.

Nie wszystkie podróże są udane i nie każdą warto zachwalać, ta ostatnia najszczęśliwszą na pewno nie była, a to dlatego, że jej celem był szpital dziecięcy. Wyprawa dziesięciodniowa, bez możliwości jej skrócenia tym jeszcze różniła się od tych przyjemnych, że na powrót do domu czeka się nie z żalem a z utęsknieniem.

Na szczęście wszystko już za nami, dziecko w domu, zdrowe i zadowolone, my również. Mam nadzieję, że tego typu notek na tym blogu będzie niewiele, prawdę mówiąc życzę sobie, żeby była ostatnia.